Przylądek Kaliakra
Bułgarię określiłbym krajem nieco czystszym, ale bardzo podobnym do Rumunii. W ogóle pod wieloma względami kraje te przypominają Polskę sprzed kilkunastu lat. W odróżnieniu od Rumunii Bułgaria zdaje się wychodzić z kryzysu gospodarczego co jest mocno zauważalne na każdym kroku. Mimo iż bieda obu krajów jest dla nas zauważalna i jest znacznie większa niż w Polsce rozwój turystyczny obu krajów rozwija się dużo lepiej niż w naszym. Na pewno znaczącym czynnikiem jest położenie geograficzne. Jest dużo cieplej i jak to się mówi pogoda jest „pewna”. Ceny? Również podobne do Polski, a często gęsto nawet nieco niższe… Jeden Lew to ok. 2zł zatem jak w Rumunii widzieliśmy ceny niczym złotówki tutaj wystarczy dzielić każdą cenę przez dwa i mamy jasność ile co kosztuje. Kraj dla Polaka jeszcze bardziej orientalny w porównaniu do Rumunii. Na południu bowiem pojawiają się pierwsze palmy, a po nagrzanych elewacjach budynków gonią jaszczurki wygrzewając się w słońcu.
Pierwszą atrakcją na jaką się zdecydowaliśmy w niewyobrażalnym upale (ponad 40st) był malowniczy przylądek Kaliakra. Kaliakra jest to usytuowany na wysokości ok 70m pionowych skałach paro kilometrowy cypel. Niepowtarzalne w swym pięknie miejsce posiada jaskinie, podwodne skały, skalne nisze i sporo pozostałości po twierdzy. Dzięki położeniu przylądka bowiem i jego dostępności tylko od strony lądu, w starożytności powstała tu w IV wieku p.n.e. forteca, która miała służyć obronie miasta. Z brzegu tego wysokiego klifu rozprzestrzenia się morze Czarne dosłownie w kolorach turkusowych, co sprawie że miejsce to naprawdę staje się piękne. W szybkim tempie sfotografowaliśmy z córką co się da i ruszyliśmy w dalszą podróż.
Wstępnym celem były słynne Złote Piaski lub Słoneczny Brzeg. Będąc na miejscu znajdywaliśmy zjazdy na ciasne plaże, tłumy ludzi, albo problemy z noclegiem dla podróżników szukających po drodze przez telefon wolnego miejsca na kamper itd. Robiło się coraz później a my nie mogliśmy znaleźć niczego sensownego. Postanowiliśmy udać się do najbliższego wolnego kempingu by przenocować i z rana poszukać czegoś ciekawego. Trafiliśmy już po ciemku na kemping usytuowany wśród jakichś pól i łąk. Szaro, ciemno, głucho, wszystko zarośnięte dzikimi owocującymi mirabelkami (ałyczami) koloru czerwonego i żółtego. Zero placów zabaw, choćby jednej fontanny, pobliskich sklepów, bujnej pielęgnującej roślinności, kwiatów czy w ogóle czegokolwiek co mogło by z tego miejsca chociaż w najmniejszym stopniu sprawić że dało by się powiedzieć tak jest tu coś ładnego, cokolwiek wartego pobytu. Cena. Fakt bardzo tanio. Ale ośrodek ten przypominał upadły ale wciąż jeszcze funkcjonujący odpad PRLu oddalony od pierwszego brzegu jakieś 200m. Na terenie kempingu przebywało dosłownie kilka rodzin. Syn właściciela mówił po angielsku więc dostaliśmy szybko dostęp do prądu. Ugotowaliśmy sobie szybką kolację, skorzystaliśmy z prysznicu i poszliśmy spać. Prysznic plus wygodne łóżka a nie spanie na dziko na stacji benzynowej czy pod motelem w kamperze było tu jedynym plusem. Następnego dnia zdecydowaliśmy się na miejsce, które polecali nam pewni Polacy, nasi nowo poznani sąsiedzi jeszcze w Rumuni – na kempingu. Sami wybierali się w to miejsce na dniach. Kemping w miejscowości Obzor. Strzał w dziesiątkę.
fot.1
fot.2
Plaża w Obzor