Urokliwe wioski
Rumunia kojarzyła mi się zawsze z biedą, żebrakami i heh.. Draculą… That’s all. W latach 90-tych w moim mieście co kawałek na ulicach siedziały ciemnoskóre Rumunki w chustach żebrząc o pieniądze, a mężczyźni sprzedawali w dużych skupiskach ludnościowych kradzione perfumy. Dziś to się już skończyło. Można spotkać czasem jeszcze żebrzącą Rumunkę pod kościołem w niedzielę ale na ulicach już nie. Spodziewałem się właśnie ciemnoskórego gadatliwego społeczeństwa w chaosie z niemowlakami pod ręką. Tymczasem okazało się że Rumunii są biali jak my. Do tego sympatyczni, mili, a kraj jest piękny. Jest w nim coś niesamowitego. Naród dzieli się na dwie grupy. Jasnych „stacjonarnych zamieszkujących swój kraj”, oraz tych wędrownych „ściemniaczy” których jest tam w brew pozorom niewiele.
fot.1
Po przekroczeniu granicy, jadąc polną drogą najpierw uderzył nas upał sięgający prawie 40st. Była mowa o osiołkach na ulicach, ale jakoś ani jednego nie zauważyłem. Dopiero w Săpânța (urocza, malutka wieś przy granicy ukraińskiej), podczas zwiedzania wesołego cmentarza (fot.1) trafiły się na drodze może dwa w pobliżu. Ale to wszystko po przejechaniu sporej części Rumunii. Czasem przejeżdżała furmanka fakt, generalnie jednak w większości, jeżdżą normalnie samochody, busy, rowerzyści. Tzw. Wesoły cmentarz zasługuję na zwrócenie uwagi gdyż jest jedynym takim cmentarzem w Europie. Charakterystyczny jest nie tylko ze względu na nagrobki i ich pstrokatą barwę z przeważającym kolorem niebieskim, ale na sposób upamiętnienia zawodu w jakim pracował pochowany człowiek za życia. Każdy nagrobek zawiera ikonę symbolizującą zawód lub czym się zajmował, oraz w zabawny sposób opisanie go.
W niewielkich wioskach wzdłuż głównej drogi stoją dosłownie przy każdym domu przy zewnętrznej części ogrodzenia drewniane ławeczki. Siedzący człowiek jednego domu dosłownie widzi kilka metrów na przeciwko swojego sąsiada. I tak niekiedy kilometrami. Taki urokliwy widok u nas zaobserwowałem jeszcze na wschodzie kraju. W pobliżu Białorusi, ale już nie na taką skalę jak jest to tutaj. Coś pięknego. Niestety dziwnym i dość częstym zjawiskiem, trochę niebezpiecznym są otwarte rowy kanalizacyjne (widoczne odrobinę na fot.2). Są różnej szerokości, czasem niespełna metra, niekiedy półtorej, gdzie sam chodnik nie ma z reguły więcej. Znajdują się mniej więcej na zasadzie: dom – ogródek – ogrodzenie – ławeczka – chodnik – rów – jezdnia – rów – chodnik – ławeczka – ogrodzenie – ogródek – dom. Drogi kiepskie, asfaltowe, ale jakby rzadko łatane. W większych miastach śmieci dosłownie walają się po chodnikach, które nie są zbudowane z kostek brukowych ale wciąż jeszcze w większości z płyt chodnikowych często gęsto popękanych. Jako dziecko pamiętam jak jadąc samochodem normalnym było w Polsce wyrzucić przez okno skórkę od banana czy inny śmieć… Szokiem było dla mnie kilkanaście lat temu ujrzeć czyste, zadbane ulice w Niemczech. Zazdrościłem im tego. Dziś już nauczyliśmy się kultury i to brzydkie zjawisko zanika na szczęście. Przypomniało mi się to wszystko właśnie W Rumunii. Tam ludzie śmiecą nadal okrutnie. Niestety. Kolejnym orientalnym akcentem działań społeczeństwa a raczej architektury tego kraju są kable przy drogach i drewniane słupy. Tak drewniane. Betonowych mniej. Okablowanie słupów jest tak nawarstwione że w dużych miastach w tym stolicy człowiek zastanawia się patrząc z okna samochodu na skrzyżowaniach czy jest ich więcej nad nami niż błękitnego nieba. Wiszą dosłownie do ziemi zapasowe odcinki pewnie na wypadek awarii, by technik z firmy energetycznej mógł szybko podłączyć kabel, odłączając ten z góry uszkodzony w krótkim czasie. Jadąc przez góry drewniane słupy dosłownie wisiały momentami nad jezdnią niemal pod kątem 45 st. Ale czy to nie jest piękne? W końcu człowiek widzi coś odmiennego. Rynny. W Polsce rynny na domach obiegają dachy i są pionowo spuszczone w dół w kierunku rowu przy samym budynku. Nie spodziewałem się że można rynny wyprowadzać z dachu w kierunku poziomym, nad chodnikiem i dopiero tam dawać upust. (fot. 2) Ciekawa koncepcja nieprawdaż?
fot.3
fot.4
fot. 5
Ciekawym zjawiskiem są przydrożne stragany na wsiach bogate w arbuzy, melony, pomidory, bakłażany, ziemniaki itp. Czasem pojawia się nawet coś w stylu mini marketu przydrożnego pokrytego w całości słomą, (fot.5) za którym widać hamaki i legowiska. Ludzie uprawiają owoce, przez dzień sprzedają przy drodze i nocą śpią obok swojego stanowiska pracy z zaparkowanym tuż obok samochodem.. W sezonie zapewne tylko, ale jednak. Ciekawy to widok. Fajne jest to że taki sezon trwa u nich dużo dłużej niż u nas i jest wydaje mi się „pewny”. Rumunie nazwałbym już ciepłym krajem. Przynajmniej ja jako Polak. Niestety nie udaje mi się namówić nikogo by stanąć i zakupić w tego typu sklepach czegoś swojskiego. Zakupy robimy standardowo w najbliższym hipermarkecie i kierujemy się nad morze do Constanty, która jest celem naszej podróży w Rumunii. Po drodze jednak piękna atrakcja – góry Fogaraskie. Postój, odpoczynek widok zapierający dech w piersi…
Zapierające dech w piersiach góry
Nigdy nie zwróciłem uwagi na lekcjach geografii że Rumunia to kraj w 1/3 pokryty górami. Górami, które w dodatku stanowią najwyższe pasmo Karpat Południowych oraz całej Rumunii. Ciągną się przez cały kraj, a to co na północnej ich części, pod koniec jest objęte granicami Polski to jedynie liźnięcie tego obszaru. Mamy w Polsce zatem dosłownie kawałeczek, taką małą resztkę tego co Rumunia posiada w 1/3 swojego terenu. Chcemy przejechać określaną w przewodnikach tzw. „Najpiękniejszą drogę świata.” Z początku jadąc okropnie wąską krętą drogą, długie kilometry jedynie śmiejemy się z tej „najpiękniejszej drogi” gdyż jedyne co widzimy atrakcyjnego to ogromny most nad całkiem atrakcyjnym jeziorem, potem tylko gałęzie nad nami, gęste lasy z lewej i prawej, chaszcze i niepresperujące już stare drewniane słupy wiszące nad nami. Często też metalowe pordzewiałe bariery na zakrętach ewidentnie wybrakowane, powycinane przez prawdopodobnie złomiarzy. I tak przez godzinę, może dwie. Co kawałek znaki drogowe „uwaga niedźwiedzie”. Kiedy zapada zmrok robi się mniej śmiesznie. Jedziemy nocą praktycznie sami. Nagle kierowca zatrzymuję się by wyskoczyć na stronę. Wraca do kabiny po paru sekundach nieco blady i natychmiast rusza. Co się stało? – Nie wiem, nie było widać, ale biegło w naszym kierunku kilka jakichś dzikich psów – odpowiada. Dzikie psy? Zastanawiamy się a może wilki? Bez znaczenia po chwili pozostało skorzystać z naszej stacjonarnej toalety, którą staraliśmy się wykorzystywać w gronie męskim w trakcie konieczności by uniknąć przepełnienia. Nie mniej jednak w ciemnych Karpatach nocą nie jest to dobrym pomysłem. Przejeżdżamy w pobliżu jakiejś wioski. Nocujemy na przydrożnej stacji benzynowej i wczesnym rankiem kontynuujemy podróż nadal mało atrakcyjnym lasem. W końcu wyłaniają się przed nami szczyty, opuszczamy lasy. Malownicze łąki i pastwiska mamy na wyciągnięcie ręki. Jedziemy w górę i w górę, potem raz w dół raz w górę. Bardzo krętymi drogami. Coraz więcej tego typu widoków mamy spoglądając w dół. I tak dłuższy okres czasu. W końcu jesteśmy pod wrażeniem i nie możemy oderwać oczu od szyb, a zarazem przestać nadawać ruch migawce lustrzanki. Kilometry w oddali co kawałek widać stada owiec, krętą drogę którą wyjeżdżaliśmy, te zielono-żółte połacie łąk, oraz mnóstwo skał, a wszystko to pod czystym błękitnym niebem… Jest cudownie. Zatrzymujemy się.
fot.6
fot.7
fot.8
fot.9
fot.10
Nie ma takiej możliwości, takiego sposobu by genialnie wykonane zdjęcie przez najwybitniejszego fotografa na świecie oddało to co czuliśmy stojąc wśród tych gór. Efekt możliwy jest tylko wtedy gdy człowiek obraca się 360st. wokoło i widzi w każdym kierunku taki widok. Nie muszę dodawać wysokiej temperatury, która w połączeniu z nieustannym powiewem wiatru tworzy kwintesencję tego piękna. Cykamy pamiątkowe fotki i będąc mniej więcej ponad 2000m. npm. zjeżdżamy w dół. Jazda z gór Fagarskich polega na nieustannym hamowaniu. W pewnym momencie dzieciaki zaczynają wołać: – Tatusiu, wujku śmierdzi. – my nie czujemy nic. Jedziemy dalej. Część niepaląca naszej ekipy zrobiła sobie akurat drzemkę w tyle kampera w sypialni. Część paląca i dzieciaki jadą z przodu. Znowu to samo: Tatusiu, wujku strasznie śmierdzi – ale czym wam śmierdzi? – Śmierdzi jakby plastik się topił, albo guma, fuj. – Kierowca się zatrzymuję na najbliższym możliwym poboczu. Wychodzimy z auta. Splunięcie na klocki hamulcowe nie powodowało że ślina się zagotowała lecz zniknęła w ułamku sekundy. Co robić w upale w takiej sytuacji. Przynajmniej 2 godziny przerwy. Wniosek? Jeśli nie masz doświadczenia w tego typu wyprawach, a chcesz żyć to rzuć palenie by poczuć czasem smród, lub jeździj na wakację z dziećmi, bo dopiero za drugim razem będziesz wiedział że trzeba zatrzymać się kilka razy by klocki ostygnęły jeśli jedziesz kolosem. Nikt nie jest nieomylny i za pierwszym razem nie przewidzi wszystkiego.
Kopalnia soli i Kompleks klasztorny
Kopalnia soli – wielokrotnie większa od Wieliczki i Wielokrotnie tańsza od Wieliczki i to dosłownie. Spore wysokości, duża przestrzeń, wszech otaczające echo, atrakcje dla dzieci… Jeśli ktoś będzie w pobliżu warto zajrzeć. Tylko nawet jeśli jest na zewnątrz 45st. nie zapomnijcie zabrać obuwie i bluzy ze sobą, a sandały zostawcie w samochodzie 😉
fot.12
Kompleks klasztorny w Bârsana
Bârsana to duża wioska w dolinie Izy. Znajduje się w niej Prawosławny kompleks klasztorny. Miejsce chętnie odwiedzane przez pielgrzymów i turystów, których przyciąga tu mały stary kościółek i nowy, okazały, ale zbudowany w dawnym stylu właśnie ten piękny klasztor. Klasztor istniał ponoć do XVIII w. Pod koniec lat 90-tych XXw. go odbudowano. Spokojne miejsce nawet w sierpniu, późną popołudniową porą było nas dosłownie kilka grupek turystów.
fot.14
Plaża
Constanta – Pole Kempingowe. Plaże w tej miejscowości elegancko podzielone są na kwatery. Każdy hotel, każde pole campingowe jest odgrodzone. Brak gigantycznych tłumów zatem. Leżaki z zadaszeniem sprawiają że każdy może komfortowo spędzić tutaj dzień i skorzystać z najważniejszej atrakcji podczas plażowania – ciepłego morza. Podczas naszej całej podróży tylko plaże w tym właśnie kraju były bogate w duże muszle. Tylko tu udało nam się nazbierać spore ilości zawijanych muszel wielkości pięści dziecka. Jedzenie dobre, aczkolwiek obsługa bardzo ciekawa. Kelnerka miejscowej tawerny podając nazwijmy to „nie dokładnie” to czego się spodziewaliśmy i co zawierała ilustracja w menu bardzo głośno po rumuńsku (bo po angielsku trudno się w tym kraju dogadać) krzyczała w stylu „no tak, to jest ta zupa, ta, ta co pani zamawiała, niech pani zobaczy, ma pomidory i fasole” i mieszając łyżką wyjmowała poszczególne składniki żeby nam pokazać że się zgadza ze składem w menu. Brakowało tylko żeby osobiście skosztowała aby się upewnić czy kucharz się nie pomylił i położyła talerz z zupą na stole odchodząc pewna że ma rację. Budynki z toaletami posiadały kilkanaście kabin. Tylko dwie z nich na końcu miały perełkę z reguły zajętą w postaci muszli klozetowej. Reszta to coś w stylu brodziku prysznicowego do którego robiło się daną czynność na kucaka. Zużyty papier toaletowy wrzucamy do kosza, zakaz wrzucania pod siebie. Wynika to przypuszczalnie z wąskich rur kanalizacyjnych? Może… Ale w sumie jakie to ma znaczenie 🙂 🙂
W podsumowaniu Rumunia jest na prawdę piękna i ciekawa. Jeśli ktoś wybiera się na wczasy np. do Bułgarii drogą ziemną na prawdę warto zatrzymać się tu na dłużej niż jeden nocleg. Dla mnie jedna doba to stanowczo za mało. Jeśli miałbym dwa tygodnie urlopu i zdecydował się na wczasy w Bułgarii to owszem Bułgarii bym nie odpuścił ale koniecznie tydzień spędził w Rumunii a drugi w Bułgarii. Plusów jest sporo:
- Przyroda i krajobrazy (w szczególności góry, góry i jeszcze raz góry oraz nie wielki odcinek co prawda morza, ale za to ciepłego morza Czarnego z ładnie zorganizowanymi plażami)
- Zabytki (Jest ich sporo, tylko drobinową część zdążyło się nam zwiedzić)
- Kultura ludowa
- Ceny. (Jest tanio. Jeden Lej to w przybliżeniu złotówka. Stojąc pierwszy raz w sklepie nie musimy nic przeliczać ani uczyć się wartości waluty na zasadzie a iiiiile to będzie złoteeeeego…. Widzimy cenę 2 leje za 1kg pomidorów? Wiemy że tanio. Widzimy nieznane nam piwo za 5 leji, wiemy że drogo. Za 2 leje? Tanio. Za 1 lej… eee lepiej nie próbować bo to jakiś „szit piwopodobny” itd. 🙂 ) Ceny widzimy dokładnie jak w Polsce.
- Ludzie. (Przyjaźni i otwarci do turystów)
Polecam Rumunię! 🙂